Notatka z rozmów o sztuce. Rozmowa z Wojciechem Borzobohatym.

Początki kolekcjonowania sięgają starożytności, kiedy to przedmioty miały status religijnych lub magicznych narzędzi, obiektów kultu.

Kim są współcześni kolekcjonerzy?

Wśród znanych i publicznych nazwisk możemy wymienić Grażynę Kulczyk, rodzinę Staraków lub Wojciecha Fibaka. Ale nie każdy kolekcjoner chce prezentować swoje zbiory szerszej publiczności – zamiast tego woli w ciszy i bez rozgłosu cieszyć się swoimi nabytkami, studiować literaturę i odkrywać nowe nazwiska świata sztuki.

Jedną z takich hermetycznych postaci jest Wojciech Borzobohaty, pasjonat i kolekcjoner sztuki.

Fot. Bartosz Maciejewski. Oksana Bagriy.

Notatka z rozmów o sztuce. Rozmowa z Wojciechem Borzobohatym.

Droga do kolekcjonowania bywa zawiła i pełna niespodzianek. Odpowiedz swoją historię „zbieractwa”.
Wszystko zaczęło się w Paryżu. Znajomy, Janusz Kaczorowski, zaproponował mi pójście na aukcję w Wersalu, gdzie niespodziewanie kupiłem swój pierwszy obraz: „Portret młodej Arabki” Włodzimierza Terlikowskiego. Kosztował mnie 300 franków.

Nie spałem całą noc, myśląc jakie popełniłem głupstwo, wydając 1/3 mojej miesięcznej pensji. Z tym moim pierwszym obrazem nigdy się nie rozstanę.

Zamiłowanie do sztuki przeważnie zaczyna się w domu, dzięki rodzinnym pamiątkom, albumom…
Z obrazami byłem „opatrzony” w domu. Przed wojną rodzina babci odwiedzała Zachętę, gdzie kupowała dzieła Kossaków, Stabrowskiego, Cieślewskiego, Masłowskiego.
Jednak prawdziwym przełomem w moim zainteresowaniu sztuką była wystawa w Muzeum Narodowym w Warszawie „Od Davida do Picassa” w latach 60. ubiegłego wieku, gdzie zobaczyłem obraz Victora Braunera „Baba z ptakiem”.

Obraz na tyle mnie urzekł, że kupiłem pocztówkę z jego reprodukcją, a w sklepie plastycznym podobrazie i komplet olejnych farb. Zamiast pracować nad dyplomem, nocami malowałem kopię tego obrazu, którą mam do dziś.

Hotel Drouot, sala. Zdjęcie wykonane w trakcie aukcji. Jedna z sal w Hotelu Drouot, rok 2019. / Fot. Z archiwum Oksany Bagriy.
Hotel Drouot, zewnętrzny wygląd budynku, rok 2019. / Fot. Z archiwum Oksany Bagriy.

Pasja potrafi pochłonąć wiele czasu, mieć duży wpływ na nasze życie codzienne.
Pracowałem przy budowie tunelu Saint Cloud w biurze projektowym w Paryżu. Przez 35 lat prawie w każde południe jeździłem do domu aukcyjnego zostawiając auto przy najbliższej stacji metra. Następnie metrem dojeżdżałem do Hotelu Drouot, żeby przejrzeć sale aukcyjne. Miałem zazwyczaj niewiele czasu, około 15 minut, aby zobaczyć całą ofertę – a było tam 16 sal.

Najgorzej było, kiedy następnego dnia miałem licytować upatrzony obraz. Wtedy nie było jeszcze Internetu – musiałem znaleźć pretekst aby urwać się z pracy.

Po tych latach oglądania wyrobiłem sobie oko; wchodząc do sali od razu widziałem obraz, który do mnie „przemawiał”. Najczęściej nie myliłem się, były to obrazy wartościowe.

Zwiedzanie Hotelu Drouot było wielkim plusem: mogłem nie tylko zobaczyć obrazy, rzeźby, ale i różne przedmioty, pamiątki, książki, i to niewątpliwie najlepiej wyrabiało oko. Bo ktoś, kto interesuje się sztuką, powinien obcować ze sztuką „na żywo”, zwiedzać muzea, galerie, rozmawiać. To najlepszy sposób, aby wyrobić gust, poznać kierunki i odkryć dla siebie nowe nazwiska.

Hotel Drouot /Paryż/ – to miejce, w którym odbywają się jednocześnie aukcje stacjonarne różnych domów aukcyjnych naraz. Aukcje prowadzone są w różnych salach.

Każdy kolekcjoner ma swoich ulubionych artystów. Jacy są Twoi?
Moimi ukochanymi artystami są niewątpliwie Stanisław Eleszkiewicz, a z późniejszego okresu Daniel de Tramecourt.

Pamiętam to jak dziś; pierwszy obraz Eleszkiewicza kupiłem od pana Lurczyńskiego, który również był artystą i najbliższym przyjacielem malarza. Jako spadkobierca twórczości Eleszkiewicza, posiadał dużą część jego dzieł.

Charakterystyczne dla twórczości Eleszkiewicza masywne formy, obwiedzione wyrazistym konturem, można zobaczyć na moim ulubionym obrazie. Siedząca postać samotnego mężczyzny przy stole z filiżanką. Jest to duży, piękny obraz, pełny ekspresji i symbolizmu.

Stanisław Eleszkiewicz, „Mężczyzna z filiżanką”. Zdjęcie z archiwum kolekcjonera.

Musiałem trochę się nachodzić, aby zdobyć do kolekcji ten obraz.
„Zapraszamy pana jutro na późne śniadanie, porozmawiamy o obrazach” – usłyszałem przez telefon. Przyjąłem zaproszenie.
Przyszedłem na śniadanie, rozmawiamy o tym, o tamtym… Czas płynie. „Wie pan, żona robi teraz obiad, może pan z nami zje obiad?”. Czuję się już poddenerwowany: ani słowo nie padło o tym obrazie, po który przyszedłem.

Stół został nakryty do obiadu. „A to właściwie jest czas na kawę, to może Pan się poczęstuje”. I tak minął cały dzień.

Na koniec mówię, że właściwie chciałem od pana kupić obraz Eleszkiewicza. Na co otrzymuję odpowiedź: „Ja to chyba nie sprzedam Panu tego obrazu. Pan ma dwójkę dzieci, Pan potrzebuje pieniędzy, no nie”.

I wyszło na to, że cały dzień miałem się targować, a obrazu nie kupiłem. Uparłem się jednak i po jakimś czasie w końcu doszło do sprzedaży. Pamiętam, że zapłaciłem 4000 franków – to były w tym czasie jakieś trzy moje miesięczne pensje.

Tak zaczęła się moja przygoda z twórczością Eleszkiewicza. Ponieważ nikt nie interesował się jego dorobkiem, kupowałem każdy obraz, który pojawiał się na aukcji. W ten sposób dorobiłem się kolekcji jego twórczości.

Stanisław Eleszkiewicz, „Mężczyzna z dalmatyńczykiem”. Zdjęcie z archiwum kolekcjonera.
Autoportret. Zdjęcie kolekcjonera. / Fot. Archiwum prywatne Wojciecha Borzobohatego.

Pamiętam, kiedyś przyszła do nas Pani prof. Władysława Jaworska, obejrzała obrazy Eleszkiewicza i powiedziała: „On jest lepszy od Chaima Soutine’a”.

Mam dużo literatury na temat twórczości Eleszkiewicza, którą dostałem od Lurczyńskiego. Również szkice i rysunki przygotowawcze. Spotkałem się z wdową po nim, która opowiedziała jak tworzył artysta: „Dzień i noc studiował kolory, mieszał farby, robił zestawienia kolorystyczne i badał nowe metody malarskie. W pracowni można było znaleźć skrawki półcień, które były dobrane w odpowiednie gamy kolorystyczne i zestawiane w zależności od dzieła”.

Zdarzało się, że kupowałem obrazy znacznie powyżej cen, jakie obowiązywały w tamtych czasach.

Dziś wiem jedno: najlepsze dzieła, jakie mam, były przepłacone i wszyscy pukali się w głowy: po co tyle zapłaciłem, dlaczego tak drogo.

Wbrew temu, co mi mówiono, te obrazy dawno przekroczyły i mocno przerosły swoją ówczesną wartość. Idąc na aukcję, warto iść na całość i… zrobić głupstwo. To nie tylko się opłaca, ale przede wszystkim wchodzisz w posiadanie niezwykłego dzieła.

Oksana Bagriy

Art Advisor / Doradca Sztuki / Ekspert

Na razie brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres mailowy nie będzie opublikowany.

0
    0
    Twój koszyk
    Koszyk jest pustyWróć do sklepu